Relacja z Poznania
Czołem!
Każdy
człowiek ma w sobie coś z wędrowca. W literaturze i kulturze coś takiego
określa się terminem homo viator.
Ostatnio też mnie ciągnie w podróże, mimo czyhającego nade mną widma bliskiej
matury. Z tego powodu i z zaproszenia, tuż przed Sylwestrem wybrałam się do
Poznania.
Ach,
Poznań, o tym mieście można powiedzieć wiele. Piękna starówka, na której bodą
się wszem znane koziołki. Jeden z nich stał się maskotką sławnego kluby z ul. Bułgarskiej.
Jednak z przyczyn oczywistych, jako że kibicuję Legii, w okolice Bułgarskiej
wolałam się nie zapuszczać. ;)
Poznań
to jedno z najstarszych miast w Polsce. Właściwie jej kolebka. To tu, na
Ostrowie Tumskim spoczywają pierwsi władcy Polski, Mieszko I i jego syn
Bolesław Chrobry. Jako że ja mam
życiowego pecha, podczas mojego przyjazdu kaplica pierwszych władców była
zamknięta z powodu prac renowacyjnych. Jednak miałam przyjemność zwiedzić
katedrę poznańską. Jest to przepiękny kościół. Na głównych wrotach w metalu
jest przedstawiona historia życia Jezusa Chrystusa. Chyba pozazdrościli Gnieznu
żywota św. Wojciecha. Żeby nie uszkodzić zdobionych drzwi, do samej katedry
wchodzi się z boku. Po lekturze książki Elżbiety Chereźinśkiej „Korona Śniegu i
Krwi” wokoło katedry rozglądałam się za herbowym lwem króla Przemysła II, ale
jako że lew to kot a koty nie przepadają za wodą, więc i ten musiał się gdzieś
schować. Sama katedra ma piękną bryłę, choć jest monumentalna, sprawia wrażenie
smukłej. Dwie strzeliste wieże oraz wysokie sklepienie to powodują.
Gdy
weszłam do środka to z jasnego i dość ponurego dnia przeniosłam się w mrok
starej katedry. Nie był to przytłaczający mrok, ale raczej coś na kształt
kojącej ciemności rozświetlanej łagodnym blaskiem świec, nadającym całej
scenerii wręcz mistycznego wyrazu. Główną nawę okala korytarz, którym można
okrążyć cały kościół. Do niego przylegają kolejne kaplice. Tuż przy wejściu,
jest jasno oświetlona kaplica króla Przemysła II, który jako pierwszy włożył na
skronie koronę polską po okresie rozbicia dzielnicowego. Razem z nim spoczywa
jego żona Rycheza i jego ojciec Przemysł I, który pierwszy podjął trud i próbę
zjednoczenia Polski. Dalej ruszyłam zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara. Gdy
stanęłam na wprost ołtarza olśnił mnie przepiękny widok. Piękna nawa główna
była skąpana w łagodnym błękitnym świetle świątecznie przystrojonych choinek, z
okien ozdobionych kolorowymi witrażami sączył się blask dnia. Złoty tryptyk
stanowił jakby centrum ściany za stołem ofiarnym. Pięknie podświetlony żółtym
światłem wręcz promieniał. Obeszłam kościół dookoła podziwiając stare,
rzeźbione epitafia i próbując odcyfrować łacińskie sentencje. Absolutnego
olśnienia doznałam jednak przy Złotej Kaplicy znajdującej się za ołtarzem.
Bogate i niezwykle kolorowe malowidła zdobiące ściany, rzeźby, herby rodów
biegnące dookoła kaplicy, a na suficie postacie świętych zrobiły na mnie
ogromne wrażenie. Stałam dłuższą chwilę i wpatrywałam się urzeczona w ten
widok.
Potem
przyszedł czas na dalszą część spaceru. Zamek królewski, górujący na wzgórzu
był naprawdę majestatyczny. Wystarczyło przymknąć oczy by na wieży, która
podobno była kiedyś dużo wyższa, zobaczyć flagę ze złotym stojącym lwem na
błękitnym polu, a potem pięknego białego orła na czerwonym tle, dumnie
rozpinającego swe skrzydła nad poznańskim grodem. Nie miałam jednak czasu
zwiedzić zamek od środka, pewnie nie raz będę mieć na to okazję. Ale sama
świadomość przebywania w miejscu od tak długiej i znamienitej historii napawała
mnie dumą że stąd pochodzi nasz kraj, nasza nacja. Niegdyś tak silna, ale nadal
wytrwała.
Zamek
cesarski również jest piękny, zbudowany z jaśniejszego kamienia. W okresie
turystycznym można zobaczyć i przejść się starymi, doskonale odrestaurowanymi
korytarzami, ale ponownie ja tego szczęścia nie miałam. Tak to jest gdy zwiedza
się po sezonie turystycznym.
Jeszcze
kilka takich wspomnień-obrazów. Oczywiście będąc w Poznaniu nie sposób nie
odwiedzić i chodź na sekundę się nie zatrzymać przed dwoma ogromnymi krzyżami,
stojącymi na pamiątkę wydarzeń czerwca 1956 roku, kiedy to poznaniacy mający
dość podłego traktowania przez komunistów powstali by wyrazić swój sprzeciw.
Widać
II Wojna Światowa nie zgasiła wtedy tej niezłomnej iskry która wystrzeliła
ogromnym płomieniem 27 grudnia 1918 roku. W tym roku przypadło 100-lecie
Powstania Wielkopolskiego. Tego samego dnia tyle że równo 100 lat później, o
godzinie 16.40 kibice Lecha Poznań ale i nie tylko, bo również harcerze i
zwykli mieszkańcy rozświetlili Poznań setkami rac, tworząc naprawdę
niecodzienny ale jakże urzekający widok.
Szczególnym elementem tej iluminacji było odpalenie biało czerwonych rac
na wałach Chrobrego biegnących wzdłuż Warty. Gdy po całej ich długości niosło
się silne i równo skandowane „Cześć i chwała bohaterom”.
Mówiąc
o Powstaniu Wielkopolskim, nie sposób nie wspomnieć o hotelu „Bazar”, w którym
zatrzymał się Ignacy Jan Paderewski, którego wizyta była swoistym punktem
zapalnym, od którego zapaliły się wielkim ogniem serca poznaniaków.
Wyjeżdżałam
z Poznania z ciężkim sercem, jeszcze nie raz tu będę wracać. Szkoda tylko że
mało zostało z tutejszego przedwojennego ruchu narodowego, ale nadal miejscami
czuć że waleczne poznańskie serce nie powiedziało jeszcze swojego ostatniego
słowa.
Jagoda
Komentarze
Prześlij komentarz