Marsz Pamięci Bełżyce- Krężnica Jara
Czołem!
Tak jak wcześniej pisałam byłam na Marszu Pamięci w Bełżycach. Popularnie u mnie w grupie mówi się że jest to edycja jesienna Rajdu Majora "Zapory". Jak zawsze było niesamowicie!
Na początku mój wyjazd różowo nie wyglądał. Czemu? Jak w środę miałam dogadane z kim jadę, to tak w czwartek około 21 dostaję smsa od kolegi z którym miałam jechać, że samochód mu się popsuł. Godzina 22, już miałam iść spać, a tu taka wiadomość. Zaraz wiadomość puszczona dalej i czekam jak to będzie. Z nieciekawym uczuciem szłam spać i w modlitwie prosiłam Boga, aby pomógł mi pojechać. Plecak już spakowany (znaczy i tak kilku rzeczy ważnych zapomniałam). Rano pobudka, wrzuciłam jeszcze kilka rzeczy do plecaka i do liceum. W czasie szkoły trudno było mi się skupić więc prawie zawaliłam kartkówkę z historii (jednak udało mi się zaliczyć na 5-). Tak około lekcji polskiego dostałam wiadomość od innego kolegi, że mnie zabierze ze sobą tylko warunek jest taki że o 16 mam być w Pruszkowie. Po zakończeniu lekcji wypadłam ze szkoły jak burza, byle tylko zdążyć na stancje, chwycić plecaki i jechać na pociąg. Po kilku przygodach w eskaemce takich jak na przykład przejechany przystanek, to byłam w Pruszkowie o 16.30. Całe szczęście kolega trochę też się spóźnił, więc nie ma tego złego. Droga przebiegła dobrze, nawet nie było wielu korków. Najlepsze jest to, że po drodze mieliśmy zabrać kombatanta, pana majora Zbigniewa Matysiaka "Kowboja". Jak to człowiek starszy, mówił dosyć cicho, ale huknąć to on potrafi. Ja przesiadłam się na tylne siedzenie i głowę oparłam na przednim fotelu aby lepiej słyszeć. Akurat wtedy wjechaliśmy na wertepy, więc sobie trochę nos obiłam, ale było warto.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, kolega jako gospodarz musiał jeszcze pojechać załatwić kilka rzeczy więc dostałam zadanie zaopiekować się "Kowbojem" i rozpalić w kominku. Przy okazji kolega wręczył mi kilka wydruków mojego opowiadania. Gdy pojechał, zrobiłam kawę kombatantowi, dorzuciłam kilka cieńszych szczapek do ognia i poprosiłam pana Matysiaka aby przeczytał opowiadanie, w którym został przecież opisany. Kilkukrotnie przerywał lekturę, aby mi opowiedzieć kolejną niesamowitą historię. W końcu nie powiedział mi co myśli, tylko dalej mi opowiadał. Dopiero gdy gospodarz wrócił, a do tego czasu ogień już porządnie buzował na palenisku, powiedział mu że to opowiadanie jest naprawdę dobre, jakby zapominając że siedzę obok.
Potem zaczęli zjeżdżać się kolejni rajdowicze. Same morowe towarzystwo, więc rozmowy były przednie. Oprócz mnie były jeszcze dwie Koniczyny i dwie dziewczyny z Dysku. Mimo to na Koniczyny spadł obowiązek przygotowania jedzenia. Fajnie było. I tak jak w opowiadaniu siedzieliśmy do późna. Tylko jeszcze około 2 słuchałam rozważań o broni autorstwa chłopaków i "Kowboja".
Rano trzeba było się szybko zebrać jechać na trasę. Dzień był niesamowicie jak na październik, ciepły i słoneczny więc uznałam że biały sweter wystarczy, choć i tak było mi w nim gorąco. Na trasie rozmawiałam z kilkoma naprawdę fajnymi osobami, a przy tym spotkałam kolegę spoza grupy i z nim rozmawiałam od prezentacji fragmentu opowiadania, aż do końca. Z tym opowiadaniem ciekawa sprawa, że jak przyszło co do czego do chciałam zapaść się pod ziemię. Kolega mnie zapowiedział, fragment miałam już wybrany, więc czego się bać. Ale i tak nie czułam się najpewniej. Powiedziałam kilka słów o całym pomyśle opowiadania i przeszłam do fragmentu. Gdy czytałam bardzo skupiłam się na tekście, starając się zapomnieć że cały kościółek ma utkwione we mnie spojrzenie. Podziękowałam i szybko podeszłam do ławki. Po całej nawie poniósł się szmer, ale nie niezadowolenia, ale bardziej zszokowania i aprobaty. Kilka osób mi później pogratulowało dobrego opowiadania, co mnie bardzo ucieszyło.
Po powrocie na bazę, czekał na nas pyszny bigos. Potem starsze dziewczyny poszły do siebie, chłopaki poszli postrzelać, a my, to znaczy młodsze dziewczyny, słuchałyśmy "Kowboja". Potem przysiadli się do nas kolejni.
Potem to już następnego ranka sprzątanie i powrót do Warszawy, a tam uroczystości na Kopcu Powstania Warszawskiego. Ale o tym w kolejnym poście.
Czuwaj!
Tak jak wcześniej pisałam byłam na Marszu Pamięci w Bełżycach. Popularnie u mnie w grupie mówi się że jest to edycja jesienna Rajdu Majora "Zapory". Jak zawsze było niesamowicie!
Na początku mój wyjazd różowo nie wyglądał. Czemu? Jak w środę miałam dogadane z kim jadę, to tak w czwartek około 21 dostaję smsa od kolegi z którym miałam jechać, że samochód mu się popsuł. Godzina 22, już miałam iść spać, a tu taka wiadomość. Zaraz wiadomość puszczona dalej i czekam jak to będzie. Z nieciekawym uczuciem szłam spać i w modlitwie prosiłam Boga, aby pomógł mi pojechać. Plecak już spakowany (znaczy i tak kilku rzeczy ważnych zapomniałam). Rano pobudka, wrzuciłam jeszcze kilka rzeczy do plecaka i do liceum. W czasie szkoły trudno było mi się skupić więc prawie zawaliłam kartkówkę z historii (jednak udało mi się zaliczyć na 5-). Tak około lekcji polskiego dostałam wiadomość od innego kolegi, że mnie zabierze ze sobą tylko warunek jest taki że o 16 mam być w Pruszkowie. Po zakończeniu lekcji wypadłam ze szkoły jak burza, byle tylko zdążyć na stancje, chwycić plecaki i jechać na pociąg. Po kilku przygodach w eskaemce takich jak na przykład przejechany przystanek, to byłam w Pruszkowie o 16.30. Całe szczęście kolega trochę też się spóźnił, więc nie ma tego złego. Droga przebiegła dobrze, nawet nie było wielu korków. Najlepsze jest to, że po drodze mieliśmy zabrać kombatanta, pana majora Zbigniewa Matysiaka "Kowboja". Jak to człowiek starszy, mówił dosyć cicho, ale huknąć to on potrafi. Ja przesiadłam się na tylne siedzenie i głowę oparłam na przednim fotelu aby lepiej słyszeć. Akurat wtedy wjechaliśmy na wertepy, więc sobie trochę nos obiłam, ale było warto.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, kolega jako gospodarz musiał jeszcze pojechać załatwić kilka rzeczy więc dostałam zadanie zaopiekować się "Kowbojem" i rozpalić w kominku. Przy okazji kolega wręczył mi kilka wydruków mojego opowiadania. Gdy pojechał, zrobiłam kawę kombatantowi, dorzuciłam kilka cieńszych szczapek do ognia i poprosiłam pana Matysiaka aby przeczytał opowiadanie, w którym został przecież opisany. Kilkukrotnie przerywał lekturę, aby mi opowiedzieć kolejną niesamowitą historię. W końcu nie powiedział mi co myśli, tylko dalej mi opowiadał. Dopiero gdy gospodarz wrócił, a do tego czasu ogień już porządnie buzował na palenisku, powiedział mu że to opowiadanie jest naprawdę dobre, jakby zapominając że siedzę obok.
Potem zaczęli zjeżdżać się kolejni rajdowicze. Same morowe towarzystwo, więc rozmowy były przednie. Oprócz mnie były jeszcze dwie Koniczyny i dwie dziewczyny z Dysku. Mimo to na Koniczyny spadł obowiązek przygotowania jedzenia. Fajnie było. I tak jak w opowiadaniu siedzieliśmy do późna. Tylko jeszcze około 2 słuchałam rozważań o broni autorstwa chłopaków i "Kowboja".
Rano trzeba było się szybko zebrać jechać na trasę. Dzień był niesamowicie jak na październik, ciepły i słoneczny więc uznałam że biały sweter wystarczy, choć i tak było mi w nim gorąco. Na trasie rozmawiałam z kilkoma naprawdę fajnymi osobami, a przy tym spotkałam kolegę spoza grupy i z nim rozmawiałam od prezentacji fragmentu opowiadania, aż do końca. Z tym opowiadaniem ciekawa sprawa, że jak przyszło co do czego do chciałam zapaść się pod ziemię. Kolega mnie zapowiedział, fragment miałam już wybrany, więc czego się bać. Ale i tak nie czułam się najpewniej. Powiedziałam kilka słów o całym pomyśle opowiadania i przeszłam do fragmentu. Gdy czytałam bardzo skupiłam się na tekście, starając się zapomnieć że cały kościółek ma utkwione we mnie spojrzenie. Podziękowałam i szybko podeszłam do ławki. Po całej nawie poniósł się szmer, ale nie niezadowolenia, ale bardziej zszokowania i aprobaty. Kilka osób mi później pogratulowało dobrego opowiadania, co mnie bardzo ucieszyło.
Po powrocie na bazę, czekał na nas pyszny bigos. Potem starsze dziewczyny poszły do siebie, chłopaki poszli postrzelać, a my, to znaczy młodsze dziewczyny, słuchałyśmy "Kowboja". Potem przysiadli się do nas kolejni.
Potem to już następnego ranka sprzątanie i powrót do Warszawy, a tam uroczystości na Kopcu Powstania Warszawskiego. Ale o tym w kolejnym poście.
Czuwaj!
Komentarze
Prześlij komentarz